0
Beata Jankowska 12 sierpnia 2019 21:36
Letnią porą zadzwoniła A. i zapytała – B. gdzie jedziemy w zimę na wakacje? Może na Filipiny?
Nieee eeee byłam tam trzy razy i czwarty już nie chcę. Los chciał, że trafiła się promka do Manili na którą prawie się zdecydowałyśmy ale...
Pomysł spędzenia czwarty raz wakacji na Filipinach zmobilizował mnie do spędzenia wieczoru przed komputerem, jeżdżąc palcem po mapie, szukając w google „10 najlepszych miejsc nurkowych na świecie” – najlepiej za rozsądne pieniądze no i.... znalazłam. Szybkie sprawdzenie lotów, centrów nurkowych, cen i postanowione...jedziemy na Sangalaki!
Podekscytowana zadzwoniłam do A. i powiedziałam jej gdzie jedziemy, na co usłyszałam, gdzieeeee? Na jakie k..wa Suvlaki?

Archipelag Sangalaki składa się z wysp Sangalaki, Kakaban, Maratua, Derawan i Samama Island i znajduje się po wschodniej stronie Borneo. Docelowo mieszka się na wyspie Derawan i codziennie pływa na nurkowania na sąsiednie wyspy.



Jak się tam dostać?

Nie było to trudne, ale wymagało trochę kombinacji. Na pierwszy rzut poszedł bilet na „duży” lot. Stanęło na tym, że kupiłyśmy bilety z Warszawy do Jakarty z przesiadką w Doha, a wracałyśmy z Bali. Bilet multicity był droższy o jakieś 100 zł więc stwierdziłyśmy, że fajniej jest skończyć wakacje na Bali niż w Jakarcie. Promocji nie było – wyszło ok. 2700 zł za bilet. Można było kupić ciut tańsze bilety, ale akurat Quatar składał się najlepiej godzinowo, bo przylatywał do Jakarty o 7 rano, więc tego samego dnia leciałyśmy jeszcze dalej. Później lot Jakarta – Balikpapan, kolejny z Balikpapan do Berau i byłyśmy już prawie na miejscu!
Przyszedł czas wyjazdu i o dziwo tym razem obyło się bez przygód.
Lot Warszawa - Doha bez komplikacji. Natomiast na głównym locie z Doha do Jakarty było tak mało ludzi, że większość pasażerów miała dla siebie po 3 fotele do spania.
Wypoczęte (o dziwo) po przylocie do Jakarty, standardowo poszłyśmy na kawę, wymieniłyśmy pieniądze i o 14 czekał nas lot do miejscowości Berau, ale z dodatkową przesiadką w Balikpapan. Lot z Jakarty do Balikpapan był oczywiście opóźniony, tak więc na przesiadkę w Balikpapan do Berau miałyśmy 15 min ..... i nie dość że zdążyłyśmy to nawet nasze bagaże doleciały! Tak wiec w nieco ponad dobę zaliczyłyśmy 4 loty.

Do Berau doleciałyśmy wieczorem, zameldowałyśmy się w hotelu, skąd na następny dzień miał nas odebrać kierowca i zawieźć nad morze.
Berau co całkiem spora miejscowość po środku niczego i nawet całkiem urokliwa. W poszukiwaniu zimnego piwa udało nam się trafić na indonezyjskie dicho!
W kolejnym dniu rano o 10 czekał na nas lokalny kierowca. Podróż autem trwała ok. 2,5h, a później jeszcze 1h łódką... dokładnie taką jak na zdjęciu poniżej:





Jadąc przez Borneo 2,5h autem dało się zauważyć, że ... dotarła tutaj globalizacja. Cały czas budowane są nowe drogi i niestety masowo wycinają lasy pod uprawę palm na olej palmowy. Co chwila w szczerym, wypalonym polu, widać wielkie silosy do przechowywania tego czegoś, z czego ten olej się robi (wygląda to trochę jak pęczek rzodkiewek- więc mówię na to właśnie rzodkiewki), a do tego na bezludziach, po środku niczego stoją gigantyczne fabryki do przerabiania tych rzodkiewek. Rozmawiając z kierowcą i pytając go kto jest właścicielem tej ziemi – powiedział, że to rząd i sam rząd wycina dżunglę. Przykro się to ogląda strasznie.



Borneo pożegnało nas deszczem, ale po godzinie płynięcia wylądowałyśmy w słonecznym raju....





Jeszcze przed wyjazdem znalazłam bazę nurkową na wyspie Derawan, która oferowała pakiet nurkowy (3 nurki dziennie z całym sprzętem) wraz z zakwaterowaniem w domkach na wodzie (klima, łazienka z ciepłą wodą) oraz śniadanie i obiad w pakiecie. I tak spędziłyśmy 7 dni wstając codziennie o 6:40 rano, nurkując, jedząc krewetki i pijąc wieczorne drinki z whisky przywiezionej w ilości hurtowej, z obawy że kupno alkoholu będzie graniczyć z cudem.
Co więcej, wzięłyśmy nawet mini wyciskarkę do soku i tą whisky piłyśmy jako „whisky prawie sour”.





Wyspa Derwan jest tak mała, że przejście spacerem dookoła zajmuje niecałe pół godziny a MiBand nie pokazuje nawet 7 tyś kroków.
Niestety tutaj też na każdym kroku widać niechlubną rękę człowieka. Tam gdzie są turyści jest trochę ogarnięte, natomiast wybierając się na „dziką” stronę, morze wywala niezliczoną ilość plastiku – butelki, siatki reklamówki, buty! Znalazłyśmy nawet 2 kineskopy od starych telewizorów.
Nie jestem jakimś eko-świrem, ale pierwszy raz w życiu zwróciłam uwagę ile plastiku i ogólnie śmieci produkujemy w naszym codziennym życiu i to mnie przeraziło.
Na szczęście dało się zauważyć, że Indonezyjczycy poszli po rozum do głowy i starają się mniej lub bardziej ograniczyć ilość produkowanego plastiku – w miejscach gdzie się mieszka – guest housy czy centrum nurkowym w pokojach stoją baniaki z wodą, która można przelać do swojej butelki czy bidonu, ograniczają ilość słomek w drinkach, zamieniając je na te papierowe, a także nie proponują na każdą kupioną rzecz w sklepie „plastic bag”.









Ogólnie archipelag Sangalaki to taki mały raj. Piękne piaszczyste plaże, lazurowa wola i bezludne wysepki. Nurkowanie było tutaj ok., ale ja dalej jestem zmanierowana i za dużo już chyba widziałam. Rafa nie jest zniszczona ale też nie jest bardzo bogata. Raz na wyspie Kakaban trafiło nam się nurkowanie w prądzie i wtedy było dużo dużego życia. Ale tak to już jest – duży prąd = duży zwierz. Rekiny, barakudy, manty – bajka. Na wyspie Kakaban znajduje się również słonowodne jezioro meduz – podobne jak na Palau. Trzeba pływać w piance i bez płetw. Meduz jest naprawdę niesamowita ilość, ale ja chyba nie przepadam jak mnie coś obślizgłego dotyka w stopy.









Udało nam się również wybrać na snorkeling z rekinami wielorybimi. I na szczęście nie było to komercyjne miejsce typu filipińskie Oslob a miejsce, gdzie rekiny przypływają codziennie o wschodzie słońca jak rybacy wyciągają na takie duże platformy sieci z rybami. Cała drobnica z tych sieci wraca z powrotem do wody wraz z krylem, a co za tym idzie rekiny wielorybie przypływają na wyżerkę.
Przeżycie niesamowite !







Tak minęło nam ponad 8 dni! Z czystym sumieniem polecam Wam miejsce w którym mieszkałyśmy – Scuba Junkie Sangalaki, które poza pakietami nurkowo – mieszkaniowymi, oferuje również samą bazę noclegową, za całkiem rozsądne pieniądze.



Kolejnym etapem naszej podróży miało być Bali – na którym już byłyśmy 2 lata temu. Nie miałyśmy żadnego pomysłu co będziemy robić przez kolejnych 8 dni – miał być spontan. Jedyne co wiedziałyśmy to to, że pierwszą noc spędzamy w Jimbaran w hotelu przy plaży i idziemy zjeść po 1kg krewetek na lokalny targ rybny. Plan był również żeby wrócić na Komodo, ale okazało się, że bilety są koszmarnie drogie. Plaża w Jimbaran przy której znajduje się targ rybny wygląda jak Władysławowo w wersji hard …. Zdjęcia na koniu przy zachodzie słońca stały się już standardem … Dlatego właśnie nie lubimy Bali.







Mając na uwadze, że na czas naszego pobytu przypadało święto Nyepi, postanowiłyśmy uciec z Bali i ponownie popłynęłyśmy na Nusa Lembongan. Celem było leżenie, czytanie książek i opalanie się.
Na Lembngan pojechałyśmy bez żadnej rezerwacji, ale kierowałyśmy się prosto do ośrodka, w którym byłyśmy 2 lata temu. Suka Beach Bungalow. Byłyśmy tam zupełnie poza sezonem – bez problemu dostałyśmy nocleg za bardzo dobrą cenę.





Nyepi czyli „silent day” czyli dzień ciszy. To nie tylko jedno z najważniejszych świąt na wyspie Bali i okolicznych wyspach ale też unikalny dzień w skali całego świata. Legenda mówi, że na ziemię schodzą wówczas złe duchy. Kiedy zobaczą Bali pogrążoną w kompletnej ciszy i ciemności, przekonają się, że jest wymarła i na kolejny rok zostawią wyspę w spokoju.
Na czas Nyepi otrzymałyśmy instrukcje od właściciela miejsca w którym mieszkałyśmy jak powinnyśmy się zachowywać. Owszem możemy przemieszczać się po resorcie ale nie można nam wychodzić na plażę i ogólnie z ośrodka. Nie możemy włączać światła, a jedynie korzystać albo z latarek albo świec. O 6 rano w święto Nyepi, ku naszemu zdziwieniu, na całej wyspie został wyłączony prąd i zapadła cisza. To, że cisza, że bez światła i w ogóle to rozumiem, ale żeby nie można było naładować czytnika e-booków czy telefonu?
Zaopatrzone w jedzenie i piwo stwierdziłyśmy, że ten dzień spędzimy na opalaniu się i czytaniu książek ... jakie było nasze rozczarowanie... cały dzień spędziłyśmy na tarasie naszej chatki ponieważ głównie lało jak z cebra, a tylko czasem padało. Baterie w czytnikach w końcu padły ... więc pozostało nam się upić piwem i zapasem whisky.
Na kolejny dzień po Nyepi miałyśmy zaplanowany powrót na Bali na dwie noce przed wylotem.








Tradycyjnie już pojechałyśmy do Ubud w celu zrobienia zakupów pamiątkowo – prezentowych. Znowu pojechałyśmy w ciemno i znowu udało nam się znaleźć świetny nocleg.
Ostatnie 2 dni upłynęły pod znakiem zakupów, spacerów (kocham Monkey Frorest), niewielkiego zwiedzania i objadania się indonezyjskimi specjałami.







Po raz kolejny jest to relacja, z której raczej nie dowiecie się za bardzo praktycznych rzeczy oraz czy coś jest warte zwiedzenia i ile co kosztuje. Kilka ostatnich wyjazdów jest organizowane na dość dużym spontanie, bez większych rezerwacji – no chyba, że musimy wcześniej zarezerwować sobie takie miejsce jak Sangalaki, gdzie ilość miejsc jest mocno ograniczona. W naszych podróżach staramy się „zwiedzać przyrodę”, podglądać jak żyją lokalni ludzie, szukać świetnych miejsc do nurkowania i przede wszystkim solidnie odpocząć po ciężkim roku pracy w korpo.
W Indonezji jesteśmy zakochane i całe szczęście, że jest ona tak duża, że mamy jeszcze dużo miejsc do zanurkowania i do zobaczenia.
To która część Indonezji następna ? Bunaken ? Lembeh? a może wymarzone Raja Ampat ?




Dodaj Komentarz