0
Misha Preston2 9 listopada 2017 11:44
Relacja z 3-tygodniowej samodzielnej podróży do Azji: Pekin – Hong Kong – Japonia

Część 1 - Zwiedzanie Pekinu w tranzycie czyli tzw. „Krótka piłka”

Zakupiłem bilety Lufthansy (WAW-PEK i HND-WAW), do tego Cathay Dragon (PEK-HKG) i Jetstar Japan (HKG-KIX). Głównymi celami podróży był Hong-Kong i Japonia, ale podróż zorganizowałem w taki sposób, aby korzystając z 72-godzinnej wizy tranzytowej zwiedzić Pekin. Kupowane z 2-tygodniowym wyprzedzeniem bilety kosztowały odpowiednio 2000 (LH) oraz 500 i 500 pln.
W piątek 10 czerwca 2017 r. popołudniowym lotem poleciałem do Frankfurtu jedynie z 7-kilogramowym plecakiem (pierwsza moja taka długa podróż tylko z podręcznym), potem kilka godzin oczekiwania i chwilę po 17-ej wsiadłem do A380 i odlecieliśmy do Pekinu. Krótko po posiłku (czyli koło 19-ej) poszedłem spać. Brzmi trochę na wyrost bo jedyne co mogę powiedzieć, to że mocno próbowałem spać. Mając na uwadze różnicę czasu – lądowanie w Pekinie w sobotę o 8.30 czyli 2.30 w nocy czasu polskiego – chciałem wypocząć, gdyż plan na Pekin był bardzo napięty. Założyłem słuchawki, przykryłem się kocem i starałem się nie otwierać oczu. Zazwyczaj chodzę spać koło północy, więc było to wyzwaniem.


Na lotnisku we Frankfurcie



Chwilę przed lądowaniem


Lot minął spokojnie, wylądowaliśmy planowo, załatwianie wizy tranzytowej wymagało pokazania rezerwacji na lot do Hong-Kongu – po czym urzędnik zabrał mój paszport i gdzieś sobie poszedł na kilka minut. Wrócił, wbił pieczątkę do paszportu i powiedział, że należy przebywać tylko w Pekinie „only Beijing”.

Po wyjściu z terminalu czas na szybką kawkę, aby nabrać energii na zwiedzanie. Wszakże w Polsce jest po 3 w nocy i pomijając imprezy o tej porze raczej śpię;-) Wypłaciłem pieniądze z bankomatu (przyleciałem w weekend czyli banki zamknięte), kupiłem bilet (za gotówkę) na pociąg do centrum Pekinu (Airport Express) i po 25 minutach jazdy dojechałem do jednego z dużych węzłów komunikacyjnych czyli stacji Dongzhimen. Kupiłem bilety do metra w kasie i pojechałem na stację Qianmen (okrężną linią nr 2). Po wejściu na stację metra, chwilę zajmuje orientacja i zauważenie, że pokazywane są następne stacje na danym kierunku. Nie ma jednego uniwersalnego „Kabaty” czy „Młociny”.


Kontrola bagażu przed wejściem do metra


Pierwszy punkt planu to Plac Tiananmen i tu w zasadzie mogę powiedzieć, że poczułem klimat Chin. Gigantyczne przestrzenie, monumentalne budynki, kontrola osobista przed wejściem na Plac, słowem innaczej niż w Europie. Chodzę po Placu i chłonę zabytki - Muzeum Narodowe, Wielką Halę Ludową oraz Mauzoleum Mao Zedonga, Bramę Na Wprost Słońca.


Towarzysz Mao czuwa


Zabytkowa Brama na Wprost Słońca

Po dłuższym zwiedzaniu udaję się do pobliskiego King's Joy Hotel, gdzie za 120 CNY mam znaleziony przez booking.com nocleg na 2 dni. W 4-osobowym pokoju spotykam ukraińskiego studenta i nikt więcej tam nie mieszkał. Centralnie położony hotel w cenie oferuje śniadania (w formie bufetu) i przy takiej cenie spełnia oczekiwania. Przy recepcji słychać oczywiście język polski i po chwili z kilkuosobową grupą z Poznania idziemy na lunch. Są tu już tydzień, więc opcje jedzeniowe mają obcykane.
Następnie (już koło 14) udaję się do Zakazanego Miasta. Wbrew temu co czytałem – bilety były dostępne, kolejek żadnych, więc po chwili oglądałem ten gigantyczny kompleks pałacowy. Zabytki są bardzo ciekawe, moją uwagę zwracają zwłaszcza detale takie jak posągi lwów i smoków. Podczas mojej podróży w każdym miejscu poznaję nowe i z zapałem je fotografuję w ramach uruchomionego naprędce bez dotacji unijnych projektu „Lwy, tygrysy i smoki Azji”.


Pałace w Zakazanym Mieście


Jaki to gatunek dokładnie nie wiem


Na straży porządku

Po Zakazanym Mieście wybieram się, tak jak wielu turystów, na punkt widokowy w Parku Jingshan skąd można poobserwować ogrom Pekinu (jeśli przejrzystość powietrza pozwala).


Widok z parku na Zakazane Miasto


Ciekawy posąg do mojej kolekcji


Uliczny sprzedawca arbuzów

Wracam do hotelu piechotą, aby zobaczyć trochę miasta, potem z Piterem (dzielę z nim pokój) idę na piwo. Facet studiował wcześniej rok w Polsce, po czym przyjechał do Chin uczyć angielskiego, mówi, że popyt jest ogromny . Po powrocie do hotelu padam ze zmęczenia, bo nie przestawiłem się jeszcze na azjatycką strefę czasową. Idę spać koło 21, gdyż na jutro rano (niedziela) mam zaplanowany główny punkt, czyli wizytę na Murze Chińskim.

W sieci jest wiele relacji jak dojechać na poszczególne odcinki – ja wybrałem Mutianyu i klasyczny dojazd środkami komunikacji publicznej, czyli autobus podmiejski 916 z Donzingmen i potem przesiadka na autobus lokalny w Huairou. Na dworzec autobusowy dotarłem tuż po 6 rano i poczułem się dziwnie będąc jedynym białym w autobusie. Bilet kosztował chyba 12 CNY, dałem więc kierowcy banknot 20 i...ten zaczął na mnie krzyczeć. Nikt nie mówi po angielsku, więc jeszcze raz powtarzam łamaną chińszczyzną, że chciałbym pojechać do Mu Ti Ńju, że Chiński Mur, że 2 tysiące lat tradycji, że Cud Świata... Pokazuję zdjęcia Muru w telefonie. Nic... Kierowca krzyczy dalej...w końcu ochroniarz z przystanku zlitował się nad biednym białym turystą i.. rozmienił mój banknot. Wrzucił 10 CNY do pudła na pieniądze i kierowca przestał krzyczeć. Aha, więc o to chodziło...
Dobra koniec przedstawienia dla lokalesów, najważniejsze, że już jedziemy. Oczywiście wyświetlacz w autobusie nie pokazuje angielskich nazw (a czytałem w sieci, że miał pokazywać), a jakoś nie udało mi się zsynchronizować napisów gdzie dokładnie powinienem wysiąść – kojarzę tylko zdjęcie budynku przy przystanku. Po jakiejś godzinie jazdy autostradą dojeżdżamy do Huairou i na kolejnych przystankach wsiadają lokalesi, aby wyciągnąć turystę i zaoferować mu taksówkę. Twardo jadę dalej mimo tego, że cały autobus patrzy na mnie i mówi po chińsku z naciągaczami. W końcu widzę mój budynek, wysiadam i czekam na kolejny autobus. Nigdy nie przyjeżdża, więc po 30 minutach czekania na przystanku wsiadam z chińską rodziną do taksówki i za 5 CNY od osoby jedziemy na Mur. Wcześniej kilkanaście razy odmówiłem temu samemu taksówkarzowi, stąd taka cena.
Mając więcej czasu zdecydowałbym się na wejście na górę na pieszo, ale wiza tranzytowa wymusza oszczędzanie czasu , tak więc wjeżdżam na górę wyciągiem i już jestem.
Mur – jest fantastyczny i jako że jestem wcześnie rano (8.30) jest niewiele osób. Chodzę więc po kolejnych strażnicach w zasadzie sam i chłonę historię. Nie spodziewałem się, że jest taki kręty, zdaje się ciągnąć w nieskończoność po okolicznych wzgórzach. Mieli rozmach... Zdecydowanie jest to wisienka na torcie mojego błyskawicznego wypadu do Chin. Robię zdjęcia jak głupi co 2 metry bo lepsze ujęcie, bo tu ładne światło, a tu jeszcze selfie nie miałem. Po jakimś czasie schodzi się coraz więcej osób, mijają mnie też dwie dziewczyny z Polski. Jest bardzo gorąco, kończy mi się woda, więc po kilku kwadransach zwiedzania nasyciwszy się widokami, postanawiam, że tu jeszcze przyjadę, ale teraz czas z powrotem do Pekinu.


Na Murze spokój i cisza


Zdecydowany must-see


Tor po którym zjeżdżałem toboganem

Z muru zjeżdżam toboganem (bobslejem) – nie była to wyjątkowa atrakcja, ale było szybko. Po drodze przezorni Chińczycy robią zdjęcia, które można nabyć po jakiejś okropnie wygórowanej cenie. Odpuszczam i szukam przystanku powrotnego do Huairou. Oczywiście po drodze mam ofertę od taksówkarzy, ale cena tym razem to 100 CNY. Uśmiecham się i tłumaczę, że przyjechałem za 5 CNY... Pan mi nie wierzy i życzy szczęścia w poszukiwaniach przystanku. Chodzę szukam, a może jakiś busik się trafi. Nic nie ma, w końcu wracam do taksówkarzy, dobijamy targu za 40 CNY i jedziemy. Taxi po drodze bierze jeszcze innych Chińczyków już pewnie po normalnej cenie. W Huiarou po chwili łapę 916 do Pekinu i zastanawiam się co jeszcze zobaczyć. Najpierw jednak mam w planach zjeść kaczkę po pekińsku w restauracji Quanjude Roast Duck Restaurant poleconej przez koleżankę. Koleżanka – Singapurka mieszkająca w Londynie ma fioła na punkcie dobrego jedzenia, więc ufam jej rekomendacji. Docieram na miejsce i po chwili mam na talerzu przepyszną potrawę. Zamawiam też coś ze starterów metodą na chybił trafił (w trakcie podróży ciągle doskonalę tę technikę) – okazuje się to czymś podobnym do endamame tylko w sosie. Pyszne. Kaczka też. Rachunek około 200 CNY, no ale byłem bez normalnego śniadania (przydały się moje batony energetyczne) poza tym restauracja regularnie zajmuje czołowe miejsca w rankingach.


Danie wybrane przez maszynę losującą


Pyszne chińskie potrawy


Widok sprzed restauracji

Czas zwiedzać dalej - przechodzę przez dzielnicę ambasad i docieram do Świątyni Nieba.
Tutaj o tej porze jest więcej turystów. Grzecznie oglądam Pawilon Modlitwy o Urodzaj, Cesarskie Sklepienie Nieba oraz Okrągły Ołtarz. Podobnie jak wcześniej wywiera to na mnie duże wrażenie.


Świątynia Nieba robi wrażenie

Po 16 wyruszam do hotelu chwilę wziąć prysznic i chwilę się zdrzemnąć. Śpię półtorej godziny, po czym wyruszam znów na miasto – tym razem na przedstawienie Legendy Kung-Fu w the Red Theatre. Spektakl bardzo mi się podoba, wyczyny mnichów z klasztoru Shaolin są niesamowite. Czego oni nie robią? Stoją na dwóch palcach do góry nogami, łamią kije na głowie, przyjmują bez żadnych oznak zadrapania ciosy ostrymi maczetami. Słowem – trzeba to zobaczyć na własne oczy. Widząc kilka różnych musicali w Londynie na West End mogę śmiało powiedzieć, że spektakl trzymał światowy poziom. Spotkana grupa z Polski myślała podobnie. Aha – bilety rezerwowałem wcześniej przez Internet, opłacałem zaś i odbierałem w kasie tuż przed spektaklem. Na przedstawieniu zabronione jest robienie zdjęć, ale chyba gdzieś na YouTube można znaleźć fragmenty, aby mieć pogląd.

Kolejny dzień – poniedziałek to mój ostatni w Pekinie, rano wybieram się do dzielnicy biznesowej zobaczyć jak Pekin się buduje.


Pekin to ogromne budynki i przestrzenie

Zwiedzam też po drodze park. Powrót do hotelu, odprawiam się na lot, zabieram plecak i jadę jeszcze zobaczyć po drodze Świątynię Harmonii i Pokoju (Świątynię Lamy).


To chyba połączenie smoka ze lwem


Zabytkowy Pawilon w Świątyni Lamy

Na lotnisku w Pekinie, znajomy, którego odwiedzam, napisał, że nad Hong-Kongiem przechodzi właśnie tajfun i odwołują loty, promy itd. Lot mam o 19.30. O godzinie 19 pod bramką nie ma nikogo. Kwadrans później jest nas sześcioro. Nikt więcej już się nie pojawia. Samolot A330 linii Cathay Dragon już czeka. Od obsługi dowiaduję się, że ze względu na tajfun większość pasażerów przełożyła lot. Tylko ci niedoinformowani (ja) lub zdesperowani (inni) lecą. Ale jest fajnie, maszyna gigantyczna, pełna załoga, a pasażerów tylko garstka. Wybór miejsc do siedzenia ogromny, można nawet leżeć na 4 siedzeniach. Przyda się, bo mamy opóźnienie koło 2h. Odpalam więc zestaw rozrywki pokładowej oglądając 2 lub 3 filmy azjatyckie. Lot spokojny, przy lądowaniu trochę rzuca, ale najważniejsze, że dotarłem.

Część 2 – Hong Kong nastąpi wkrótce

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

antares 17 listopada 2017 17:11 Odpowiedz
Mnisi z Shaolin są naprawdę niesamowici - miałam okazję oglądać ich popisy jakieś 10-11 lat temu. Do głowy by mi nie przyszło nawet próbować niektórych rzeczy. A większość z nas pewnie popukałaby się w czoło, gdyby ktoś oznajmił, że takie cuda są możliwe!:) Bardzo polecam!