0
lucy00 9 grudnia 2016 13:24
Uwaga - to moja pierwsza relacja :)

Zdecydowaliśmy - jedziemy na Islandię! Wybór padł na ostatni tydzień maja, 20-27.05.2016 - można już liczyć na stosunkowo ładną pogodę, a zarazem niższe ceny [jeszcze nie sezon]. Wyprawę zaczęliśmy planować w lutym - ze względu na konieczność dopasowania urlopów musieliśmy zakupić bilety ze sporym wyprzedzeniem.



Nasza trasa wokół wyspy, *noclegi

#PRZYGOTOWANIA
Zaczynam od czytania relacji, przewodników, mnóóóstwa godzin spędzonych w internecie - w wyniku tego powstaje robocza mapka: https://drive.google.com/open?id=1mG0a5unXK0I77-3yhNQTQnMVYCw&usp=sharing . Decydujemy się na objazd wyspy dookoła, z pominięciem zachodnich fiordów - na więcej nie wystarczy nam czasu, a objechanie połowy wyspy z pewnością nas nie zadowoli. Na podstawie "zagęszczenia" atrakcji planujemy kolejne dni podróży i noclegi - wybieramy jak najtańsze oferty z bookingu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że będą one dla nas (w porównaniu z namiotem) pewnym ograniczeniem, a w razie niepogody (i niemożności dotarcia na miejce) stracimy pieniądze przeznaczone na rezerwację pokoju. Kierujemy się jednak wygodą - wiemy, że po całym dniu atrakcji przyda nam się gorący prysznic i wygodne łóżko oraz miejsce, aby przyrządzić jakiś ciepły obiad. W marcu już wszystkie noclegi są zabukowane. Jeszcze na sam koniec lutego, poprzez FB, kontaktuję się z wypożyczalnią samochodów IcePol prowadzoną przez bardzo sympatycznych Polaków [ https://www.facebook.com/taniwynajemsamochodowislandia/?fref=ts ]. Umawiamy się na odbiór Nissana Terrano II w dieslu prosto z lotniska w Keflaviku. Nie zostaje nam nic innego, jak czekać na dzień wylotu.... :)

Dzień 0. Poznań - Gdańsk - Keflavik
Ruszamy z Poznania - uśmiechy szerokie, plecaki wypchane - witaj przygodo! :) Dojeżdżamy do rodziny w Gdańsku, spędzamy razem miłe popołudnie i czas ruszać! Na lotnisko GDN docieramy samochodem - parking znajduje się bardzo blisko terminala, wszystko idzie sprawnie. Przechodzimy przez odprawę i security - dopiero po kontroli bezpieczeństwa czuję, że to dzieje się naprawdę!

Pierwszy rzut oka na Islandię



Lądujemy ok. 21 czasu miejscowego, dosyć długo czekamy na bagaż. Przy wyjściu już czekają na nas panowie z wypożyczalni z kartką w ręce - czujemy się jak na filmie :D Na parkingu pod lotniskiem podpisujemy umowę, przekazujemy kasę i możemy ruszać. Od razu udajemy się na nocleg - wybraliśmy Fit Hostel, obiekt stosunkowo blisko lotniska, żeby w razie komplikacji z wypożyczalnią móc tam dojść pieszo. Początkowo kręcimy samochodem kółka wokół hostelu - jest słabo widoczny z drogi - w końcu udaje się nam znaleźć wjazd na parking. Na miejscu brak jakiejkolwiek obsługi - w recepcji znajduje się bezpłatny telefon, przez który kontaktujemy się z recepcjonistą. Przyjeżdża dosłownie po kilku minutach, płacimy OCZYWIŚCIE kartą ;), jak wszędzie na Islandii i lokujemy się w pokoju. Hostel z zewnątrz nie wygląda zbyt zachęcająco, na podwórku stało dużo wraków samochodów :o Niestety w cenie brak ręczników i pościeli - warto mieć ze sobą śpiwór. W niektórych miejscach dopłata za pościel dorównuje cenie noclegu! ;) Po zjedzeniu luksusowej kolacji, składającej się z tradycyjnych potraw chińskich, chcemy wykorzystać wieczór więc jedziemy w kierunku źródeł Gunnuhver. Już z daleka widzimy słupy dymu, ale stwierdzamy, że to z pewnością nie to, takie wyziewy??? Na pewno jakaś fabryka! Jednak im bliżej, tym bardziej jesteśmy przekonani, że dobrze trafiliśmy. To pierwsze z odwiedzonych przez nas miejsc i być może dlatego robi na nas tak ogromne wrażenie. Efekt potęguje fakt, że jesteśmy sami....





Po nacieszeniu nosów zapachem siarki podjeżdżamy do obowiązkowego punktu zwiedzania - kładki łączącej płyty tektoniczne - Północno-Amerykańską z Eurazjatycką. Choć jest już po północy, nie zapada całkowita ciemność - pierwszej nocy trudno się przestawić.


Dzień 1. Keflavik - Hella
Pełni energii ruszamy do Selatangar - niegdyś wioska rybacka, obecnie pola lawy, ponoć nawiedzane przez tych, których zabrała woda... Po raz pierwszy mamy okazję wykorzystać napęd na 4 koła w naszym aucie - dojazd na parking dostarczył nam sporo emocji :D Każda dziura wydawała się być ogromna, a podjazd niezwykle stromy - w kolejnych dniach takie drogi przestaną na nas robić wrażenie...





Znów jesteśmy sami. Napawamy się świeżym powietrzem, robimy setkę zdjęć i ruszamy dalej.
Kolejny punkt - Szmaragdowe jezioro.



Nieopodal pola siarki Krysuvik. Tu po raz pierwszy trafiamy na grupki innych turystów. Na terenie wyznaczono ścieżki, częściowo składające się z drewnianych pomostów.





Kawałek dalej zatrzymujemy się nad jeziorem Kleifarvatn - w tle dominują ośnieżone szczyty kontrastujące z czerwienią skał, na których stoimy - czujemy, że miano Krainy Ognia i Lodu nie jest przesadzone. Drogą 417 kierujemy się na Ring Road, po to by dotrzeć do elektrowni Hellisheidi [ http://www.onpower.is/exhibition ], do której można wejść za ok. 1000 ISK. W ramach "zwiedzania" można spojrzeć z balkonów na hale turbin, obejrzeć prezentację i plakaty tłumaczące podstawy działania elektrowni, historię obiektu i trochę ciekawostek. Przy wejściu znajduje się też mała kawiarnia i sklepik - wykorzystujemy okazję, żeby kupić i od razu wysłać pocztówki :)



W Hveragerði robimy pierwsze, duże zakupy w Bonusie. Relacje w internecie nie napawały optymizmem - miało być koszmarnie drogo. Faktycznie - ceny nieco odstraszają,. ale przy naszym niskobudżetowym podejściu do sprawy i obiadach opartych na makaronie z sosem udaje się na jedzenie nie wydać zbyt wiele. Przez cały pobyt nie będziemy jednak odmawiać sobie codziennej porcji [lub kilku] Skyra w różnych smakach :D Pycha!
Główny punkt programu na dziś - gorące źródła w dolinie Reykjadalur. W Hveragerði kierując się znakami dojeżdżamy do początku szlaku wiodącego do doliny. Na szlaku nie jesteśmy sami - oprócz nas i dziesiątek innych turystów są tu także konie [miały nawet wyznaczony parking :) ]. Dojście zajmuje nam około godziny - ostatni fragment, kiedy widzimy już kąpiących się ludzi pokonujemy w iście ekspresowym tempie xD



Szybko wskakujemy w stroje kąpielowe i wygrzewamy się w strumieniu. Uczucie CUDOWNE. Przechodząc kilka metrów wte i wewte można regulować temperaturę - były zakola zarówno dla fanów chłodniejszej kąpieli i jak i amatorów wrzątku [dla mnie]. Po godzinie błogiego relaksu jedziemy do miejscowości Hella, gdzie zabukowaliśmy nocleg.



Okazuje się, że spać będziemy w malowniczo położonym domku - tuż nad rzeką. Jednak dzień jeszcze się nie skończył - po zjedzeniu obiadu jedziemy zobaczyć Gulfoss i oczywiście gejzery!
Na parkingu mnóstwo atrakcji :D - z jednej strony mega autobus wycieczkowy, z drugiej wymuskana Tesla [!!!].





Gdy docieramy do wodospadu Gulfoss jest już na tyle późno, że nie mamy okazji zobaczyć słynnych tęczy, które się nad nim unoszą. Nieco rozczarowani wracamy na parking, kiedy ostatnie promienie słońca wychodzą zza chmur i prezentują nam jeszcze jedną, ostatnią już chyba tego dnia tęczę... :)





Strokkur nie zawodzi - oglądamy wyrzut wody kilka razy, za każdym słychać wokół WOW. To naprawdę robi wrażenie. Zdjęcia i filmy nijak nie są w stanie oddać piękna tego, co tam widzieliśmy :)







Dzień 2. Hella - Höfn

Drugi dzień zaczynamy od jednego z najbardziej rozpoznawalnych symboli Islandii - wodospadu Seljalandsfoss. Przejście za spadającą kaskadą wody jest ekstra! Trzeba jednak trochę uważać, bo bardzo łatwo się tam poślizgnąć. Niemal wszędzie gdzie jesteśmy zwracamy uwagę na to, że brak zabezpieczeń, barierek i innych tworów mających uchronić turystę - nam to odpowiada, ponieważ wszystko dzięki temu zachowuje więcej naturalności. Wystarczy zachować odrobinę zdrowego rozsądku :)





Tuż obok znajduje się nieco niedoceniany wodospadzik Gljúfrabúi - stosunkowo niewiele osób spod Seljalandsfoss przeszło tam razem z nami, a jest to zaledwie 2-3 minuty dalej. Wchodząc przez szczelinę między skałami stajemy u podóża wodospadu. Pięknie. Sucho raczej nie jest, zdjęcie zrobić trudno, ale naprawdę warto się trochę zamoczyć ;)





Zaledwie kawałek dalej, również tuż przy Ring Road, znajduje się wodospad Skógafoss. Można go podziwiać zarówno z góry jak i dołu. Podczas naszej wycieczki u jego podnóża tworzyło się kilka małych tęczy na raz - łał łał.







Jadąc dalej "jedynką" mijamy po prawej wrak Dakoty, do którego niestety nie da się już dojechać. Nie idziemy w ślady Justina B. i omijamy tę atrakcję - widać dosłownie pielgrzymkę idącą przez pole w kierunku samolotu, przy drodze stoi mnóstwo samochodów. Czujemy, że nie jest to tego warte.
Bez większego żalu ruszamy na czarną plażę, a uściślając - najpierw na cypel Dyrhólaey, z którego można podziwiać plażę z góry. Pogoda dopisuje, spędzamy tu sporo czasu chodząc po skałach. Żal odjeżdżać.







Podjeżdżamy na Reynisfjara od drugiej strony - czarny, wulkaniczny piasek i bazaltowe kolumny w tak dobrą pogodę sprawiają wręcz sielankowe wrażenie. Chciałoby się wyjąć leżaczek i poopalać ;)



Od miejsca, gdzie będziemy nocować dzieli nas jeszcze niemal 300 km. Ruszamy zatem - po drodze zatrzymujemy się przy Laufskálavarða żeby coś zjeść i wypić ciepłą herbatę. Po krótkiej posiadówie czmychamy z powrotem do samochodu - wiatr jest tak silny, że zwiewa termos, trzeba się przekrzykiwać.



Zbaczamy na szutrową drogę, żeby dojechać do kanionu Fjaðrárgljúfur. Najbardziej raduje nas znajdująca się tam... toaleta :D Wchodzimy na górę, ale miejsce nie robi na nas szczególnego wrażenia, wieje wiatr, jesteśmy zmęczeni. Po dosłownie kilkunastu minutach poddajemy się i wracamy do auta.



Zgodnie z przewodnikiem, kilka kilometrów dalej ma się znajdować Kirkjugólf - charakterystyczna płyta o strukturze plastra miodu. Niemal każda strona/przewodnik/blog wspomina o tym miejscu - czujemy, że jest to must see. Na rondzie jednak trochę mylimy kierunek i błądzimy po miejscowości. W końcu miejscowi tłumaczą nam jak dojechać - faktycznie byliśmy niedaleko, tylko kręciliśmy się trochę w kółko :) Podekscytowani wyskakujemy z auta i kierujemy się w stronę atrakcji. A tam.... kamienie. Nie żeby jakieś KAMIENIE, o nienie. Posadzka wielkości małego pokoju. Na zdjęciach rozciągała się po horyzont. W rzeczywistości - rozczarowanie. Może nasze wyobrażenia na temat tego miejsca były zbyt duże - tak czy inaczej wiemy, że zajmie ostatnią lokatę na liście odwiedzonych lokalizacji xD





Po powrocie do samochodu zapada cisza. Z jednej strony - rozczarowanie skałkami. Z drugiej - kolejny w planie był słynny wodospad Svartifoss. Inspiracja dla katedry w Reykjaviku. ALE. Nie mamy siły. Jesteśmy dosłownie wypruci z sił, a przed nami długa droga. Rzucam więc na głos luźną propozycję, żeby zrezygnować z oglądania tego miejsca - wodospadów widzieliśmy już sporo. Wszyscy nagle oddychają z ulgą xD Nie chcemy wpadać w dziki pęd, tylko cieszyć się tym wyjazdem, ale jednak ten czas trzeba wykorzystać jak najlepiej. Wolimy jednak jeszcze tego samego dnia obejrzeć lodowe laguny.
Pierwsza jest Fjallsárlón. Oczywiście najpierw sprawdzamy jak smakuje lód z lodowca xD - jak zawsze. Mamy nadzieję, że nie dodała tam od siebie nic żadna foka :)



Druga z lagun - Jökulsárlón. Po raz pierwszy na Islandii widzimy fokę w jej naturalnym środowisku. Płynie z gracją i znika gdzieś w oddali. Spacerujemy wzdłuż brzegu, ale żadna inna foczka nie chce się z nami przywitać. Szkoda.









Docieramy do Höfn - to nasz ostatni punkt w tej części wyspy. Na wschodnim wybrzeżu noclegów było bardzo mało, a te znalezione zdecydowanie przekraczały nasz założony budżet. Będziemy musieli jutro pokonać sporo "pustych" kilometrów. W hostelu bardzo tłoczno, większość to Azjaci. W recepcji spotykamy Polaka - wszak największa mniejszość tutaj to właśnie nasi rodacy :)


Dzień 3. Höfn - Dettifoss

Poranny widok w hostelu



Obsługa hostelu ostrzega nas, że możemy napotkać na swojej drodze nawet kilkumetrowe zaspy i jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, co może nas czekać - pogoda dotychczas była wyśmienita. Ruszamy zatem wcześnie. Przed nami co najmniej 400 km i tak naprawdę niewiele miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić. Być może nie dość dobrze zagłębiliśmy się w temat, jednak o wschodnim wybrzeżu trudno znaleźć było szersze informacje. Staramy się zatem nacieszyć zmieniającym za oknami krajobrazem.











W Egilsstaðir korzystamy z okazji i robimy zakupy w Bonusie - kolejny duży sklep dopiero w Akureyri.
Po długiej i nużącej drodze w końcu jesteśmy w okolicach Myvatn - pojawiają się już zjazdy na Dettifoss. Niestety, tylko droga 862 jest przejezdna - została odśnieżona do wysokości parkingu przy wodospadzie.
Kilka minut dobrze oznaczonym szlakiem i już widzimy najpotężniejszy wodospad w Europie. Huk wody i potęga natury zapierają dech w piersiach.





Chcemy podejść także pod Hafragilsfoss - trafiam jednak na opiekuna parku, który właśnie odgradza prowadzący tam szlak. Tłumaczy, że turyści nie szanują ustawionych znaków i zadeptują wrażliwą roślinność, która nie ma szans na szybkie odbudowanie w tym terenie. Dojście do tego wodospadu będzie zamknięte na co najmniej 2 tygodnie. Spoglądamy zatem tylko z daleka i wracamy.



Liczyliśmy na to, że w maju uda nam się już skrótem przejechać na drugą stronę wyspy, gdzie wykupiliśmy nocleg. Czekał nas jednak spory objazd przez Reykjahlíð i Husavik - po raz pierwszy pogoda na wyspie wymusiła na nas zmianę planu. Było jednak warto - miejsce noclegowe było przepięknie umiejscowione, a w tej samej cenie co dotychczas jeden pokój 4os. otrzymaliśmy dwa osobne.

#img50

część 2: https://lucy00.fly4free.pl/blog/2657/islandia-dla-wygodnych-maj-2016-cz-2/

Dodaj Komentarz